L’intimiste. Rencontre avec Marie-Hélène Lafon
2024-04-13Joyeux anniversaire, maestro Vladimir Cosma !
2024-04-13Stefan Dziekoński: Somnabulicy
1 października
Drogi pamiętniku!
Pisząc Ciebie czuję się znowu jak nastoletnia dziewczyna wzdychająca do przystojniaka z równoległej klasy. Przystojniaka, którego otaczał wianuszek wielbicielek a który zaprosił właśnie mnie na studniówkę. Przystojniaka, który jeszcze na studiach oświadczył mi się i z którym jeszcze przed licencjatem wzięłam ślub, a który zanim napisałam magisterkę został ojcem Bartka. Przystojniaka,
który bił mnie niemal do nieprzytomności i wyzywał od…
Dość.
Co było to było. Rozwód, odebranie praw rodzicielskich wyprowadzka z wielkiego miasta. Po raz pierwszy ja i Bartek możemy naprawdę zacząć żyć bez obawy, że przyjdzie tatuś i zechce wybić nam zęby, bo szef lekko go ochrzanił w robocie.
Piszę Cię, drogi pamiętniku, bo chcę zawrzeć w Tobie radość mojego nowego życia. Przeprowadziliśmy się z Bartkiem do małej osady położonej wśród lasów na Podlasiu. Oprócz naszego znajduje się tu raptem siedem domów, do najbliższego miasteczka ze sklepami, kościołem, apteką i
przedszkolem Bartka jest aż piętnaście kilometrów – ale od czego ma się samochód.
Wprowadziliśmy się dziś i na razie jest jak w bajce – nie tylko dlatego, że będziemy spać bez strachu. Mieszkańcy osady – zapomniałam napisać, że nazywa się Romantów i nie wiem, jak coś tak małego może być uznawane za miejscowość – są bardzo mili. Nie dopytują, dlaczego nie zamieszkaliśmy w jednym z urokliwych miast Podlasia ani gdzie jest ojciec chłopca – po prostu przyjęli nas z otwartymi ramionami. Mieszka tu nawet jedna rodzina z dziećmi, więc Bartek nie będzie nudził się po powrocie z przedszkola.
Będę musiała wstawać wcześnie rano, by zawieść mojego synka do przedszkola, ale jako, że jestem rannym ptaszkiem do dla mnie żaden problem. Za dnia będę pisała książki, po południu odbierała Bartka, a później będziemy spędzać razem czas. Dla mnie bomba.
Jutro zapraszam mieszkańców osady na parapetówkę – wszyscy znają tu wszystkich, są dla siebie niemal jak rodzina, więc pora stać się częścią tej małej społeczności. Co ciekawe jedna z mieszkanek Romantowa – Beata – sama zaoferowała urządzenie przyjęcia powitalnego.
2 października
Drogi pamiętniku!
Przyjęcie wypadło świetnie. Nie pomyliłam się, wszyscy są nam życzliwi a Bartek świetnie dogaduje się z Jadzią i Stasiem, dziećmi państwa Kluczkowskich.
Nie będę Cię, drogi pamiętniku, zanudzała przebiegiem wszystkich towarzyskich rozmów i uprzejmości – wystarczy powiedzieć, że dawno już nie czułam się tak dobrze.
Cieniem na tym wszystkim kładzie się jedynie to, że, jak mi powiedziano, zwierzęta z lasu lubią zapuszczać się aż pod naszą osadę. Dlatego zawsze należy zamykać bramy na teren naszych domów (czy mówiłam ci już, drogi pamiętniku, że mieszkamy z Bartkiem w piętrowym domku z ogródkiem?) i uważać na dzieci, żeby nie chodziły same po okolicy.
Przez większość czasu jeżeli nie wchodzi się głęboko, to raczej nie powinno się spotykać dzików, wilków czy innej zwierzyny, ale jesienią czy zimą warto uważać, a dzieciom należy przypominać, by nie drażniły i nie ganiały za dzikimi zwierzętami.
Wilki i tak najczęściej unikają kontaktu z człowiekiem i uciekają na jego widok; ale samice dzików, maciory, potrafią być bardzo agresywne gdy poczują, że ich młode mogą być w niebezpieczeństwie.
Bartek jest rozsądny i z pewnością nie wpakuje się w żadne tarapaty. Zanim tu zamieszkaliśmy tłumaczyłam, że naszą osadę otacza las i że pod nasz dom mogą podchodzić dzikie zwierzęta.
7 października
Drogi pamiętniku!
Jestem po pierwszym sąsiedzkim konflikcie i jeszcze nie mogę dojść do siebie. A zaczęło się od choroby Bartka.
Dziś rano, gdy budziłam go do przedszkola okazało się, że ma gorączkę – w końcu zaczyna się sezon
grypowy, pomyślałam.
Okazało się jednak, że to zwykłe przeziębienie, więc pojechałam do miasteczka po lekarstwa. Bartka zostawiłam z panią…, nie, z tą Nurczewską. Myślałam sobie, że to miła, starsza kobieta, niemal stereotypowa babcia: włosy spięte w kok, okulary, pulchna buzia.
Zostawiłam ją dosłownie na godzinę z Bartkiem. Wróciłam, podziękowałam. Bartek był jakiś roztrzęsiony i małomówny, ale zrzuciłam to na karb choroby. Dopiero później, gdy niespodziewanie zaczął płakać zapytałam, o co chodzi.
-Bo… mamo, ja się boję soman… soman… somanbalików
- Czego?
- No… som…
- A może somnambulików?
Nie odpowiedział, tylko wybuchnął szlochem. Nie widziałam go takiego, odkąd „kochany tatuś” pewnego dnia rozbił mu nos, co zresztą było początkiem mojego otrząśnięcia się z bezczynności względem jego ekscesów.
Czkając i pociągając nosem Bartek opowiedział mi, że Nurczewska powiedziała mu, że w okolicznych lasach żyją nie tylko zwierzęta, ale również somnambulicy. W miarę jak opowiadał, we mnie narastała coraz większa złość.
Owi somnambulicy z daleka wyglądają jak zwykli ludzie. I w rzeczywistości niegdyś nimi byli. Jednak przez jakieś czary-mary (podobno grasują tu od dawien dawna. Jasne, w XXI wieku takie bzdury…) stali się właśnie somnambulikami. Snują się przed siebie kryjąc się jednocześnie w gęstwinie lasu. Ich ciała są martwe: ich serca nie biją, nie wydają żadnych dźwięków, nie oddychają. Jednak gdy się do nich zbliży, ciągle milcząc, rzucają się na ofiarę i rozszarpują ją żywcem – ostatni taki przypadek miał
mieć miejsce gdzieś na początku lat 50.
Oprócz tego, że nie noszą ubrań (baba jakaś zboczona czy co?) somnambulików wyróżnia jedna
cecha. Na ich wiecznie zamkniętych oczach rosną długie rzęsy – tak długie, że wygląda to tak, jakby tym zmorom ktoś zaszył oczy.
Tego już było za wiele. Niemal wybiegłam z domu i poszłam do tej jędzy.
Siostra Grimm od siedmiu boleści, Bartek spać nie będzie ze strachu przez jej wymysły. Zaszyte oczy i rozszarpywanie ludzi żywcem, pięknie, po prostu pięknie.
Przed domem Nurczewskiej ochłonęłam, żeby nie zarzucić jej wyzwiskami. Dzwoniąc do bramki
myślałam, jak kulturalnie wyrazić swoje niezadowolenie.
- Jeszcze raz dzień dobry. Ja w takiej trochę niezręcznej sprawie.
-Słucham – uśmiechała się głupio.
- Nie podoba mi się jakiego rodzaju historię opowiedziała pani Bartkowi. To bardzo wrażliwy chłopiec
i…
Spoważniała.
- Pani Joanno (drogi pamiętniku, zapomniałam wspomnieć, że nazywam się Joanna. Nie jesteś plikiem
w Wordzie, więc nie naniosę tej informacji na początek) pamięć już nie ta i zapomniałam pani powiedzieć o tym, co każdy mieszkaniec naszej osady wiedzieć powinien. Otóż somnambulicy to prawda, a nie mój wymysł. Nie wytrzymałam.
- Żartujesz sobie?! Moje dziecko przez lata żyło w strachu, a ty wyskakujesz z jakimiś somnambulikami?! Kobieto, jak można opowiadać takie rzeczy siedmioletniemu chłopcu?! Inne dzieci
też tak straszysz?!
- Rozumiem pani wzburzenie, ale każdy, kto tu mieszka wie o somnambulikach. Miałam pani
powiedzieć już wtedy na przyjęciu, ale, cóż, zapomniałam. Inni nie powiedzieli, bo ja miałam to zrobić, przepraszam.
- Moje dziecko jest całe we łzach, bo ubzdurałaś sobie jakieś szurnięte stwory!? Powiem ci coś, babo!
Jeżeli jest to jakiś durny żart to dobrze radzę skończ z tym. A jeżeli to jakaś durna forma kocenia ze strony waszej zawszonej osady to bardzo się na was zawiodłam! Odwróciłam się zamaszyście i napotkałam z dziesięć zaciekawionych spojrzeń, czyli połowę populacji osady. Albo, jak to ujęła pisząca Cię osoba, zawszonej osady. Chyba popełniłam towarzyskie
samobójstwo.
Dość powiedzieć, że w równym stopniu wściekła na Nurczewską jak i speszona zmieszaniem osady z błotem na oczach i uszach jej mieszkańców spiesznym krokiem odeszłam do domu. Parę osób wołało, żebym poczekała, ale byłam zbyt roztrzęsiona.
Dochodzi północ. Bartek śpi, gorączka na szczęście trochę spadła, a ja piszę Cię drogi pamiętniku zastanawiając się, jak teraz ułoży się nasze życie w osadzie. Żeby ta Nurczewska nie wyskoczyła z tymi somnambulikami nie byłoby całej tej sytuacji. A teraz? W najlepszym przypadku spojrzenia spode łba i nie odpowiadanie na „dzień dobry”. W najgorszym przebite opony samochodu, dorodna psia kupa
„przypadkowo” zostawiona przez pupila przy bramce do naszego domu albo mniej przypadkowo rzucona przez właściciela w okna. Czy całe moje życie musi być tak szalone?
8 października
Drogi pamiętniku!
Mam taki mętlik w głowie, że nie wiem, co napisać. Dziś była u mnie pani Beata, sąsiadka mieszkająca dwa domy dalej i jednocześnie świadek wczorajszej sytuacji. Gdy rano zapukała do drzwi myślałam czy udać, że mnie nie ma, ale po pierwsze wszyscy wiedzą, że pracuję w domu; po drugie zajmuję się chorym synem; po trzecie i tak prędzej czy później musiałam skonfrontować się z mieszkańcami „zawszonej osady”. Westchnęłam więc ciężko i
otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem pani Beata trzymając w rękach szarlotkę – ma pani dla mnie
chwilę?
Rozmawiałyśmy przez niemal trzy godziny. Po kilku uwagach na temat pogody, stanu zdrowia Bartka i
szarlotki przeszłyśmy do konkretów. Beata (przeszłyśmy na ty) powiedziała, że jeśli chodzi o wczorajszą sytuację to nic się nie stało. Ona sama też jak usłyszała o somnambulikach pomyślała, że to czyjś średnio zabawny żart. Okazało się jednak, że nikt nie żartował. Ta mała osada założona w
połowie XIX wieku, co prawda dwukrotnie przebudowana, nigdy się nie rozrosła wciąż stojąc pośrodku lasu tak daleko od cywilizacji, jak tylko było to możliwe w Polsce XXI wieku. Z pokolenia na pokolenie a także od tutejszych do przybyłych przekazywano opowieści o somnambulikach
zamieszkujących okoliczne lasy.
Nurczewska (a może raczej pani Nurczewska) opowiadając Batkowi, że somnambulicy byli kiedyś ludźmi przedstawiła jedynie pewną teorię, bowiem kim a raczej czym są somnambulicy nikt nie wie naprawdę.
Pierwsza wzmianka o nich pochodzi z roku 1864, kiedy to uczestnik powstania styczniowego imieniem Kazimierz Szuc przedzierał się przez okoliczne lasy – za udział w powstaniu groziła mu zsyłka na Sybir, próbował więc opuścić teren zaboru rosyjskiego. Był grudzień, powstanie
upadło parę miesięcy wcześniej. Powstaniec pragnął przedrzeć się do Prus i stamtąd udać się do Francji lub Stanów Zjednoczonych. Gdy pewnego wieczoru brnął w śniegu z daleka dostrzegł jakieś ludzkie kształty. Przeraził się, że to jakiś patrol Rosjan. Postanowił obejść tę grupę – w walce z nimi nie miałby szans. Jednak mimo zapadającego zmroku dostrzegł, że ci ludzie są nadzy. Zdumiało go to
do tego stopnia, że praktycznie zamarł w miejscu. Niestety, był zbyt blisko. Dostrzegli go i rzucili się biegiem w jego kierunku. Widok nagich postaci o, jak zobaczył dopiero teraz, zdawałoby się zaszytych oczach, biegnących w jego stronę sprawił, że zaskoczenie zmieniło się w przerażenie. Rzucił się do
ucieczki. Dopiero później zdał sobie sprawę, że biegnąc słyszał za sobą jedynie skrzypienie śniegu.
Żadnych okrzyków, nawet dyszenia. W pewnym momencie potknął się o ukryty w śniegu korzeń drzewa i stoczył się w dół pagórka. Tam znalazł go pierwszy mieszkaniec osady, zubożały szlachcic Hubert Matecki. Somnambulików nigdzie nie było widać. Szuc opowiedział swoją historię Mateckiemu, lecz ten początkowo był nastawiony sceptycznie – tym
bardziej, że gdy wyprawili się kilka dni później w miejsce, gdzie powstaniec widział somnambulików, nikogo tam nie było.
Później Szuc na zawsze opuścił ziemie polskie, nie dożył odzyskania niepodległości. Jednak już trzydzieści lat później Wincenty Matecki, syn Huberta ledwie przeżył spotkanie z somnambulikami. W latach 20-tych somnambulicy zabili jedną z mieszkanek osady.
Jej mieszkańcy poprzysięgli zemstę, przeczesali las wzdłuż i wszerz lecz nie znaleźli kryjówki monstrów. Tuż przed wybuchem II wojny światowej jeden z mieszkańców osady wypatrzył somnambulików i co sił w płucach zawołał resztę sąsiadów. Nie chciał stracić z oczu morderców sąsiadki. Mieszkańcy osady nie usłyszeli, musiał więc po nich pójść.
Gdy wreszcie uzbrojeni w widły, pałki, noże i jeden pistolet dotarli na miejsce,
somnambulicy wciąż tam byli. Dziesięciu ludzi przeciwko pięciu somnambulikom. Rozpętała się rzeź.
Somnambulicy, choć agresywni, nie byli przygotowani na dwukrotnie liczniejszych, uzbrojonych i
rozwścieczonych. Choć kilku mieszkańców Romantowa odniosło niegroźne rany, to somnambulicy
zostali dosłownie zmasakrowani.
Tu nie chodziło o ich zabicie, lecz dosłownie zmianę w krwawą miazgę. I rzeczywiście, śnieg w lesie spłynął krwią, a somnambulicy zaczęli przypominać mięso mielone, a nie ludzi.
Na początku lat 50, cali i zdrowi zaatakowali ponownie zabijając podchmielonego mieszkańca osady,
któremu zachciało się wieczornego spaceru po lesie. Od tej pory mieszkańcy osady nie zapuszczają się
w las zimą po zapadnięciu zmroku.
Somnambulicy bowiem w pewnych aspektach są przewidywalni. Wszystkie ataki i spotkania z nimi następowały zimą po zapadnięciu zmroku. Ich bliskość można po tym, że w okolicy milkną ptaki. Wreszcie za każdym razem spotkano dokładnie pięciu somnambulików. Nie wiadomo jednak, skąd się wzięli, czym tak naprawdę są i dlaczego atakują ludzi. Brak
jakichkolwiek wzmianek o nich w źródłach sprzed 1864 roku, ale nie wiadomo, czy powstanie styczniowe miało jakikolwiek związek z ich pojawieniem się. Choć tuż przed zmasakrowaniem ostatniego z nich stwierdzono, że ich serca nie biją, to, „autopsja” wykazała, że posiadają organy wewnętrzne. No i ta regeneracja… czy są nieśmiertelni? I o co chodzi z tymi długimi rzęsami?
Sama nie wiem co o tym myśleć, drogi pamiętniku. Chyba wszyscy tu wierzą w tych somnambulików, a i mnie zaczyna się udzielać zdenerwowanie. Czytałam o przypadkach zbiorowych histerii, kiedy duże grupy ludzi ulegały panice przed wyimaginowanym zagrożeniem. Czyżby coś takiego działo się tu, w
Romantowie? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi… Boże, co za patos. Jutro przeproszę panią Nurczewską.
9 października
Mam już serdecznie dość somnambulików. Najpierw przyśnili mi się tej nocy. Gonili mnie po lesie
krzycząc głosem mojego pożal się Boże męża i wyzywali od najgorszych. Obudziłam się dysząc. Potem okazało się, że Bartek słyszał całą wczorajszą rozmowę i teraz jeszcze bardziej boi się
somnambulików.
Przytuliłam go i wytłumaczyłam, że to pewnie taka miejscowa legenda, że zdarza się coś takiego jak masowe histerie, a poza tym wszyscy mieszkańcy osady znają historię o somnambulikach wyłącznie z opowieści.
Uspokajam go tak długo, że w końcu przestał się trząść, a następnie skierowałam rozmowę na inne niż somnambulicy tematy. Nie chcę więcej o nich słyszeć.
…
15 grudnia
Drogi pamiętniku!
Rychło w czas spadł pierwszy śnieg. Moja najnowsza książka jest już na ukończeniu, dziś więc, gdy przywiozłam Bartka ze szkoły, urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki. Wieczorem, gdy piliśmy kakao Bartek powiedział:
- Mamo, a jeśli somanbulicy naprawdę istnieją?
Przez myśl spontanicznie przebiegł mi fragment piosenki Kabaretu Starszych Panów:
„Czy kuzyn somnambulik
Bladziutki jak śledź ulik
Nie wejdzie śpiąc w koszuli
Przestraszyć nas we śnie”
Ludzki umysł to prawdziwa tajemnica.
- Somnambulicy, kochanie. Proszę, nie mówmy o tym. Wiesz co? W sobotę wieczorem pójdziemy razem do lasu i zobaczysz, że nie ma się czego bać. Co ty na?
Te słowa, podobnie jak wcześniejsza myśl wyrwała mi się spontanicznie. Właściwie jeszcze do niedawna niemal zapomniałam o potworach rzekomo grasujących zimą w lesie. Starałam się podejść do tego w sposób zdroworozsądkowy: jeśli pokażę Bartkowi, że nie ma się czego bać, to i sama
rozwieję czające się gdzieś z tyłu głowy obawy.
16 grudnia
Drogi pamiętniku!
Spacer okazał się przyjemny, zaś tutejszy las nocą jest ma niesamowitą atmosferę. Nie zapuszczaliśmy
się z Bartkiem zbyt głęboko, w końcu zgubienie się o tej porze roku w zasypanym śniegiem lesie to przepis na katastrofę.
Wracając jednak do atmosfery. Nic nie może równać się z pozbawionymi liści drzew, skrzypiącym pod nogami śniegiem oraz zapadającym zimowym zmierzchem tworzącymi razem… nawet brakuje mi
słów, by to określić.
Po raz pierwszy od lat nie muszę bać się, że zaraz zadzwoni telefon od kochanego męża, który zacznie pytać gdzie się szlajam, czemu nie ma mnie w domu i czy zabrałam smarkacza ze sobą; albo, że nie dowiem się, że spotkam go kolejny raz na sali sądowej. Z daleka do moich uszu dobiegały odgłosy z osady, ale słyszałam przede wszystkim skrzypienie śniegu, własne myśli i radosne trajkotanie mojego dziecka.
- Mamo, mamo, to ślady ptaszka!
- Mamo, chodź szybciej!
- Mamo, tu jakieś zwierzątko zrobiło kupę!
Spacerowaliśmy sobie w najlepsze i nie spotkaliśmy żadnych somnambulików. Wróciliśmy do domu i wypiliśmy gorące kakao.
23 grudnia
Drogi pamiętniku!
Każdy normalny człowiek na moim miejscu przygotowałby Wigilię. Powinnam być z rodziną i plotkować o tym, kto się z kim spotyka. Tymczasem piszę Ciebie, by nie zwariować.
Dwa dni temu obudziłam się w nocy, strasznie chciało mi się pić. Wracając z kuchni zajrzałam do pokoju Bartka by sprawdzić, czy jest dobrze przykryty. Nie było go w łóżku. W łazience a nawet na podwórku też nie. Chciałam zadzwonić na 112, lecz, oczywiście, nie było zasięgu.
Na zewnątrz rozszalała się śnieżyca, a moje dziecko mogło być w niebezpieczeństwie. Postanowiłam poprosić o pomoc sąsiadów. Niczym jakiś XXI wieczny Paul Revere zaczęłam swój nocny rajd na dwóch nogach (przepraszam za patos, drogi Pamiętniku, ale w tej chwili nie mogę inaczej) po domach w osadzie. Bogu dzięki za takich sąsiadów! Nie byli zachwyceni nocną pobudką, ktoś mruknął coś o
somnambulikach, ale każdy, kto mógł ruszył na pomoc.
Okazało się, że Jadzia i Staś również zniknęli, więc państwo Kluczkowscy pomogli mi w rozpuszczaniu wici.
Jakieś pół godziny po odkryciu nieobecności Bartka rozpoczęły się poszukiwania.
Wołaliśmy dzieci, zapuszczaliśmy się coraz głębiej w las. Wołałam tak głośno, że mój głos zmienił się w skrzek. Im dłużej
nie znajdowaliśmy Bartka, tym bardziej byłam zdesperowana. W końcu nie wytrzymałam: ruszyłam
przodem, skrzecząc na przekór wiatrowi, który wpychał mi słowa do gardła: „Bartek, gdzie jesteś!?”.
Ktoś próbował mnie gonić, ale adrenalina dodała mi sił. Nie wiem, ile czasu biegłam i skrzeczałam.
Poniewczasie zorientowałam się, że oddaliłam się od grupy. Zaczęłam nasłuchiwać głosów innych.
Nagle, zza drzewa parę metrów ode mnie wyłoniła się jakaś postać. Niska, przez chwilę myślałam, że to Bartek. Był to jednak Staś. Twarz miał czerwoną od mrozu, gile wypływające z nosa zamarzły na
jego twarzy. Podbiegł do mnie i przytulił mnie z całej siły. Odpowiedziałam tym samym.
- Proszę pani, zgubiłem Bartka i Jadzię – powiedział pociągając nosem.
- A ja zgubiłam twoich rodziców – zaśmiałam się nerwowo – szukaliśmy was, wiesz? Gdzie ostatnio
widziałeś… o co chodzi?
Wyraz ulgi na jego twarzy ustąpił przerażeniu. Spostrzegłam, że na przodzie jego spodni wykwitła plama, a z nogawki spodni sączy się ciecz. Gwałtownie się odwróciłam. Ku nam zbliżało się pięć postaci. Były nagie i blade. W miejscach, gdzie powinny być oczy powiewały kępki jasnych włosów. Strach nie wmurował mnie w ziemię, nie wrzasnęłam.
Mój umysł zarejestrował jedynie, że somnambulicy chodzą w sposób pewny i wyprostowany. Wyobrażałam
sobie ich chód jako chwiejny i niezgrabny. Chwyciłam Stasia za rękę i dosłownie ciągnąc go za sobą zaczęłam biec próbując wezwać pomocy. Za
sobą słyszałam kroki i skrzypienie śniegu.
Żadnego dyszenia, okrzyków. Zaczęłam tracić dech w piersiach, Staś wrzeszczał ze strachu.
Nagle jeden z somnambulików zaczął mi go wyrywać. Odwróciłam się uderzając na ślepo w twarz tego czegoś. Zero reakcji, reszta otoczyła mnie i Stasia.
„Czy tak ma wyglądać mój koniec?” pomyślałam. „Bartek, jeśli nic mu nie jest, zostanie bez matki, a
kto wie, co wtedy zrobi kochany ojczulek? Staś nigdy nie zostanie dorosłym.”. Rozczapierzone ręce i ociekające śliną zęby były coraz bliżej. W akcie furii, desperacji i strachu
uprzedziłam atak: rzuciłam się na rękę jednej z poczwar i zacisnęłam zęby z całej siły.
Nie wiem czy czują ból, ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia. Zaciskałam szczękę z całych sił
jednocześnie sięgając do tych kłaków zamiast ślepi.
Chyba ich zaskoczyłam, bo krąg nieco się rozluźnił. Podbudowana krzyknęłam z całej siły „Ratunku”! I gdy po chwili te stwory znów zaczęły wyciągać ku mnie i Stasiowi łapy usłyszałam głosy. Nadciągała odsiecz. Somnambulicy, zapewne pomni ostatniej przygody z większą grupą ludzi uciekli. Przez chwilę myślałam, że koszmar się skończył, ale dopiero teraz dotarła do mnie groza sytuacji. Somnambulicy
istnieją naprawdę, a dwójka dzieci zaginęła bez śladu. Szczęśliwie Bartek i Jadzia znaleźli się cali i zdrowi.
Mój syn przekonany (a bo to on jeden?), że somnambulicy nie istnieją postanowił podzielić się tą „wiedzą” z kolegami zapraszając ich na krótki spacer nocą po lesie. Zgubili się, a Staś uznał, że poprowadzi ich z powrotem do osady nie słuchając Bartka, który orzekł, że ostatnio poznał skrót prowadzący przez leśną dróżkę. Bartek poszedł z Jadzią,
Staś ruszył sam. Grupa odnalazła ich dygoczących po niewielką skałą.
Wszyscy wrócili do domów, dzieciaki dostały szlabany a Jadzia dodatkowo zapalenia oskrzeli. A jednak wciąż się boję.
Na noc zamykam dom na cztery spusty i zasłaniam okna. Legenda okazała się prawdą, zimą w tych lasach nie jest bezpiecznie.
Czy do brzemienia strachu związanego z przeszłością ma dołączyć miecz damoklesowy teraźniejszości? To nie patos drogi Pamiętniku (prawda?...), naprawdę trudno wyobrazić mi sobie przyszłość moją i Bartka w tym miejscu. Ludzie wspaniali, okolica piękna. Ale Bartek wciąż ma koszmary, nawet nie narzeka na szlaban. Modlę się, by strach nie
sparaliżował go zupełnie, bo jaki psycholog uwierzy w leśne monstra, które przeraziły dziecko? Kto wtedy pomoże Bartkowi?
Nie wiem, drogi pamiętniku. Naprawdę nie wiem.
Stefan Dziekoński
Fot. Pixabay