Filip Adamus: Kornelia
2024-06-04Jan Borowski: Ponowne napełnienie? O szansie, jaką daje nam postmodernizm
2024-06-05Stefan Dziekoński: Preludium tragedii (część I)
Pierwsze promienie słońca coraz śmielej oświetlały leśną polanę. Sto pięćdziesiąt milionów lat wcześniej tym widokiem z pewnością zachwyciłby się jakiś artysta. Zieleń roślin, błękitne niebo i szemrzący strumień mogłyby posłużyć za inspirację do obrazu. Problem polegał na tym, że ludzkość nie istniała od bardzo dawna i żadna istota rozumna nie mogła zachwycić się urokiem natury. W 2050 roku według rachuby Homo sapiens nastąpiła erupcja superwulkanu Yellowstone. Jej potęga a także następstwa okazały się znacznie silniejsze, niż przewidywali ziemscy uczeni. Trujące wyziewy objęły swoimi mackami najodleglejsze zakątki globu. Błękitną planetę spowił mrok, proces fotosyntezy praktycznie zanikł. W ciągu jednego dnia ludzie, dotychczasowi władcy planety, stali się całkowicie bezradni. Nie był to chwilowy kryzys ani katastrofa na określonym obszarze - nawet erupcja superwulkanu Toba nie mogła równać się z piekłem, jakie zgotował Yellowstone.
Choć erupcja zabiła bezpośrednio rzesze istot ludzkich było to zaledwie preludium tragedii. Na świecie zapanował powszechny głód, technologia genetycznej modyfikacji źródeł żywności nie wystarczyła. Nawet ci, którzy całe życie przygotowywali się na apokalipsę byli bezradni. Ich zapasy starczyły na kilkanaście miesięcy, wiedza zaś nie miała zastosowania w świecie, który zmieniał się w jałowe pustkowie. Po niecałych dwóch latach nie było już państw ani rządów, były jedynie wygłodniałe grupy szabrowników i plemiona koczujące z dala od niebezpiecznych miast starające się znaleźć miejsce, gdzie można by było coś uprawiać. Nie minęła dekada, a ostatni ludzie nie wyzionęli ducha z głodu lub chorób. Tętniąca życiem planeta stała się cmentarzyskiem, w jej dziejach nastąpiło kolejne masowe wymieranie. Nie tylko ludzie nie przetrwali okresu cmentarnej planety, jak umownie określamy te czasy na Ziemi w swoich annałach. Domowi pupile trafiali do żołądków swych ludzkich właścicieli, roślinożercy konali, gdy zielone pastwiska zastępowała naga ziemia. Drapieżnicy nie musieli długo czekać na swoją kolej.
Nie zabrakło jednak oportunistów, którzy na gruzach świata ludzi znaleźli swoje nisze. Jednymi z największych wygranych były szczury. Jako zwierzęta zdolne do adaptacji i mało wybredne w kwestii pokarmu potrafiły zjeść to, co pozostawili po sobie ludzie - włącznie ze zwłokami. Choć przez pierwsze stulecia Ziemia nie była rajem dla szczurów, to ich populacja stopniowo wzrastała. Gdy Ziemia zaczęła wracać do życia szczury były najliczniejszymi lądowymi kręgowcami. I choć szczury w perspektywie odniosły ogromny sukces nie były jedynymi zwierzętami, które przetrwały. Choć jeziora, rzeki i oceany opustoszały na wiele tysiącleci, a szereg gatunków zniknął bezpowrotnie, pewne zwierzęta odmówiły poddania się. Rekiny istniejące od setek milionów lat przetrwały kolejne masowe wymieranie i korzystając z braku konkurencji zaczęły rozprzestrzeniać się na niespotykaną wcześniej skalę. Jednocześnie pewne gatunki radziły sobie lepiej niż inne. W świecie, gdzie wybrzydzanie w kwestiach kulinarnych mogło oznaczać pewną śmierć coraz więcej rekinów zaczęło urozmaicać swą dietę, kolejne gatunki zaczęły doceniać wartość planktonu.
Fot. Pixabay