Mówiąc "wielki finał" mam na myśli zakończenie zaskakujące, permanentnie zmieniające status quo, w którym znajdują się bohaterowie. Lewis rozegrał sprawę po mistrzowsku: najpierw stawia protagonistów w sytuacji przegranej, czarne charaktery osiągają swój cel: władzę nad Narnią. Tytułowa ostatnia bitwa jest walką bez nadziei na zwycięstwo. A jednak wszystko kończy się dobrze i to nagłego deus ex machina gromiącego armię Kalormeńczyków. Zakończenie "Opowieści z Narnii", mimo całego dramatyzmu, jest jednym z najbardziej podnoszących na duchu, jakie kiedykolwiek przeczytałem.
W "Ostatniej bitwie" jako niezwykle interesujący jawi się wątek religijnej manipulacji. Krętacz wykorzystuje wiarę (choć trzeba przyznać, dość płytką) Narnijczyków w Aslana jako narzędzie do zdobycia władzy. To, co piękne zostaje wypaczone i zamienione w groteskową parodię. Najciekawsze jest jednak to, że owo wypaczenie wiary w Aslana prowadzone jest na dwa sposoby. Krętacz czyni to z cynizmem i w określonym celu, zaś Łamigłówek jest, jak to się zwykło określać "pożytecznym idiotą" dla szympansa. Osioł jest poczciwy, w jego działaniu nie ma chęci czynienia zła, jedynie potrzeba przypodobania się "przyjacielowi". Lewis ewidentnie nie krytykuje idei wiary i nie sprowadza jej do poziomu zabobonów, a raczej ostrzega przed tymi, którzy chcieliby ją wykorzystać jako narzędzie zła.
"Ostatnia bitwa" to piękne zakończenie serii i emocjonująca lektura sama w sobie. Zamiast rozmieniać się na drobne Lewis skończył historię Narnii w wielkim stylu i chwała mu za to. Mam nadzieję, że tym cyklem felietonów zachęciłem Państwa do przypomnienia sobie tych powieści. Być może, gdy pojawi się kolejna adaptacja, nastąpi renesans zainteresowania Narnią. Zanim jednak to nastąpi zawsze możemy powrócić do słowa pisanego.