
Filip Adamus: Miłość
2025-07-18
Marta Moldovan-Cywińska: Troska Sjujumbike
2025-07-20Spór o litery. Kiedy polska ortografia wzbudzała gorętsze emocje niż polityka
Wyobraźcie sobie: lata 30. XX wieku. Polska dopiero co odzyskała niepodległość, nowoczesność puka do drzwi, radio szumi, a gazety rozpisują się nie tylko o rządzie czy kryzysie gospodarczym, ale… o literach.
Tak, o literach.
A konkretnie – o tym, jak mamy pisać po polsku. Czy nasza ortografia ma się trzymać dawnych reguł, czy powinna iść z duchem czasu? I kto w ogóle powinien o tym decydować: językoznawcy? Literaci? A może… zdrowy rozsądek?
Dwaj bohaterowie językowego starcia
W jednym narożniku: Witold Doroszewski – językoznawca, systemowiec, profesor, który patrzył na język jak na precyzyjny mechanizm. Jego życiowe dzieło, monumentalny Słownik języka polskiego, powstawało przez ponad dekadę i do dziś budzi szacunek. Dla niego język to przede wszystkim struktura, zasady, logika.
W drugim narożniku: Juliusz Kaden-Bandrowski – pisarz, publicysta, żołnierz, zagorzały piłsudczyk. Człowiek emocji i stylu. Dla niego język to żywy organizm, który musi oddychać razem z ludźmi – a nie stawać się skamieliną w akademickim muzeum.
I właśnie oni – naukowiec i literat – zderzyli się w jednej z najciekawszych dyskusji językowych międzywojennej Polski.
Kaden kontra Doroszewski – czyli czy naprawdę trzeba pisać przez ,,ch?”
Kaden-Bandrowski, w swoim tekście publicystycznym, rzucił wyzwanie ortograficznej skostniałości. Twierdził, że nasz język stał się zbyt „zaciskający gardło”, że mówimy sztywnie, nieartykułowanie, jakbyśmy wypluwali słowa z głębi przepony zamiast mówić naturalnie.
Z pasją opisywał, że nasze polskie „h” to jeden z ostatnich dźwięków, który daje mowie trochę luzu – rozluźnia gardło, łagodzi spięcie. A skoro tak wiele głosek i końcówek i tak zlewa się nam w potocznym użyciu, to po co utrzymywać rozróżnienia, których i tak nikt nie słyszy?
Zatem – pisać prościej! Ułatwiać, nie komplikować!
Na to wszystko Doroszewski: „Język to system!”
Profesor Doroszewski odpowiedział stanowczo, acz spokojnie. Reformy? Tak, ale nie intuicyjne. Nie w imię „oddechu” i „swobody”, tylko w imię fonetyki, badań, naukowych podstaw.
„Reforma języka to nie zabawa. Język to system. A systemu nie zmienia się intuicją, tylko nauką.” – pisał. Bez solidnej wiedzy i znajomości zasad łatwo pogubić się w chaosie i zniszczyć to, co w języku najcenniejsze – jego spójność.
Domagał się, żeby reformy opierać na fonetyce, na rzeczowej wiedzy, na faktach.
Widział niebezpieczeństwo w emocjonalnych pomysłach:
„Bez badań stoczymy się w chaos. Bez wiedzy osłabimy naszą mowę, zamiast ją wzmocnić.”
I tak — narodził się ich spór
A co by było, gdyby usiedli naprzeciw siebie?
Trudno oprzeć się pokusie wyobrażenia sobie, jak mogłaby wyglądać bezpośrednia rozmowa między tymi dwiema postaciami. Oto człowiek żywego słowa i ironii spotyka się z profesorem precyzyjnej struktury i naukowej dyscypliny.
Choć nigdy do takiej debaty nie doszło twarzą w twarz — spróbujmy na chwilę przenieść się w świat wyobraźni:
Kaden-Bandrowski (z uśmiechem, lekko gestykulując):
Panie Profesorze, język musi nadążać za życiem! Gardła mamy zaciśnięte, mówimy coraz prościej. Może czas to uwzględnić?
Doroszewski (spokojnie, rzeczowo):
A może czas sięgnąć po fonetykę? Prosto – tak, ale mądrze. Reforma bez wiedzy prowadzi do chaosu.
Kaden (z przymrużeniem oka):
Moja babcia nie znała fonetyki, a mówiła pięknie!
Doroszewski (z lekkim uśmiechem):
I właśnie dlatego chcemy chronić język — by i wnuczka mogła mówić równie pięknie.
Każdy bronił czegoś ważnego:
– Kaden — życia i praktyczności języka,
– Doroszewski — nauki i systemowości.
Czy polemika skończyła się na jednym tekście każdej ze stron? Nic bardziej mylnego!
Oprócz artykułu Kadena-Bandrowskiego pt. Nowa pisownia oraz odpowiedzi prof. Doroszewskiego Ortografja na cenzurowanem pojawiły się kolejne teksty polemiczne każdej ze stron.
Szybko doczekaliśmy się odpowiedzi Kadena-Bandrowskiego w artykule Walka o litery.
I tu zaczyna się paradoks.
Juliusz Kaden-Bandrowski – ten sam, który głośno wołał, że język ma być dla ludzi, a nie dla akademików, który pisał, że ,,Delegaci Polskiej Akademii Literatury powinni pisownię ułatwić, uprzystępnić ciemnemu narodowi; że bynajmniej nie kieruje nimi historyzm a przeciwnie zdrowy praktyczny rozum’’, ten, który ironizował, że nasze polskie gardła są „zaciśnięte jak pięść” i domagał się uproszczeń… — właśnie on z ogromną powagą bronił jednej rzeczy:
zasadniczego rozróżnienia „ch” i „h” oraz poprawnej wymowy „ł”.
Reforma, która się (częściowo) wydarzyła
Dyskusje Kadena i Doroszewskiego odbiły się szerokim echem. I choć mogło się wydawać, że to tylko literacko-lingwistyczna debata dla pasjonatów, ich spór rozgrywał się na tle realnych zmian.
W 1936 roku, opracowana przez Komitet Ortograficzny Polskiej Akademii Umiejętności, weszła w życie pierwsza systemowa reforma ortografii w niepodległej Polsce.
Reforma objęła m.in. zasady pisowni wielką i małą literą, reguły łącznej i rozdzielnej pisowni, ortografię wyrazów złożonych oraz zapożyczeń.
Była to ważna i potrzebna modernizacja, która uporządkowała wiele dotychczasowych niejasności i wprowadziła jednolite zasady dla szkół i urzędów.
Nie spełniono jednak postulatów najbardziej radykalnych. Nie zlikwidowano rozróżnienia „ch” i „h”, nie uproszczono zapisu „ó” i „u”, nie wprowadzono pisowni czysto fonetycznej, jak chciał tego Kaden-Bandrowski. Innymi słowy – język przeszedł reformę, ale nie rewolucję.
Ostatecznie więc żadna drastyczna zmiana postulowana przez Kadena nie została przyjęta. Ale sama dyskusja, żywa i emocjonująca, pokazała, jak istotnym i społecznym tematem była wówczas… ortografia. Świadczy to o tym, jak wielką wagę przywiązywano wtedy do języka jako nośnika tożsamości i kultury.

Nie chodziło tylko o litery – chodziło o Polskę. O to, jak ma mówić i pisać nowe, niepodległe państwo.

Ostatnie słowo?
Witold Doroszewski pozostał na straży porządku. Jego opus magnum, które dziś nazywamy Słownikiem języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego – pierwszy po wojnie tak nowoczesny, całościowy słownik — godny następca wielkiego dzieła Samuela Bogumiła Lindego sprzed ponad stu lat.
Nie był to tylko suchy zbiór definicji. Prace nad nim trwały ponad dekadę — od 1958 do 1969 roku.
Efekt? 11 tomów, około 125 tysięcy haseł, ogromna skarbnica wiedzy o polskim języku, kulturze i sposobie myślenia.
Juliusz Kaden-Bandrowski, współtwórca miesięcznika Skamander, prezes Związku Literatów i autor książek, które albo zachwycają, albo wzbudzają burzę, poległ w powstaniu warszawskim – niezłomny do końca, również w sprawach języka. Do końca życia pozostaje postacią niepokorną, nieoczywistą, jedną z tych, których nie da się zamknąć w proste ramy.
Dziś, gdy spieramy się o przecinki, anglicyzmy i emotikony, warto przypomnieć sobie, że kiedyś o „ch” i „h” toczyły się prawdziwe bitwy na argumenty. I że język to nie tylko narzędzie – to pole walki, lustro epoki i… bardzo osobista sprawa.